niedziela, 28 czerwca 2015

W poszukiwaniu pracy. Dzień.... A czy to ważne?

W poszukiwaniu pracy. Poniedziałek-do dziś. Niedziela.

W poniedziałek otrzymałam zgodę, tak jak napisałam. Teraz tylko musiałam poczekać do czwartku, na zgodę od dyrekcji. Nareszcie mogę odetchnąć. Prawie, oczywiście.
Bo we wtorek o 6 pobudka, gdyż musiałam zawieźć i przywieźć "Teściową" do lekarza.  
Cały dzień, stał się taki nijaki. Bardzo niewyspana byłam. I do tego ta pogoda....
Nie wiem co robiłam nawet cały dzień, ale jakoś tak mi nijako było.
I tak minął wtorek.
W środę mogłam wyspać się. Oczywiście w nocy nie mogłam zasnąć, a z rana obudzili mnie- współlokator ze swoją dziewczyną... Postanowiłam pouczyć się. Nawet jakoś poszło. Nie powiem. Poczytałam, a ile  z tego zapamiętam to okaże się.
W czwartek byłam zaoferowana tą zgodą i załatwianiem kilku spraw formalnych w szpitalu u siebie, tak, by wszystko zgadzało się. Udało się. Zgoda jest, i udało też spokojnie pozałatwiać wszystko.:)
Ulga na duszy i żołądku. Po 11 dniach załatwiania i umartwień. Jest!
Mogę spokojnie, bez trosk mieć te 2 dni spokoju. Bo jednak w głowie gdzieś kłębią się nowe zmartwienia, a jej efektem bezsenność i rozstrój żołądkowo-jelitowy. A chodzi tu o kolejny oddział w szpitalu i naukę.
Zbliżają się wakacje. Lipiec i sierpień. Okres wielu imprez i wesel przede wszystkim. I głównie o to chodzi. W weekendy nici z nauki. A w tygodniu- praca i zmęczenie. Mam sporo obaw, że nie poprawię wyniku, że nie wyrobię się. Oczywiście przecież, to 2 miesiące. Jednak sami wiecie, na tyle materiału....Na początku wydaje się, że da się radę, bo przecież to już 3 podejście. Jednak za każdym razem od nowa, napotyka się te same trudności i chody- zapominanie oraz lenistwo. Mobilizacji już mniej, niż w zimie. Pogoda nie będzie pomagać w tym, a i znajomi tym bardziej.
Cóż, muszę próbować walczyć ostro w tygodniu, a w weekendy np. odpoczywać.
W ostatnim czasie, znów doskwiera mi migrena i ból oczu. Boję się, że znowu wzrok pogarsza się....
A co jeśli to naprawdę poważna sprawa ???
Miło spędziliśmy z M. czas. Chodź jego troski , też mi spokoju nie dają. Omal go z pracy nie wyrzucono, nie zdał egzaminu, a o braku finansów już nie wspomnę. Mimo, że fajnie było w weekend, to jednak jego smutek i depresja, bardzo mnie zmartwiły. Ciężko oglądać taki widok, u ukochanej osoby...
Humor próbowaliśmy sobie poprawić oglądając Minionki :)
I tak reasumując: minęły 2 tygodnie. Można powiedzieć, że to jak czas urlopu, ogrom czasu. Jednak ja dla mnie czas pełnego niepokoju i  troski. Wcale nie jestem wypoczęta, ani odprężona. Nie odpoczęłam przez ten czas.
Niestety, to co w rozumku siedzi, leży nam na sercu. Trapi i umysł i serce.
Jutro idę już normalnie do pracy. Jeden z przedostatnich bloków, który będzie 10 tygodni trwać. Słyszałam, bardzo nieprzychylne i niechlubne wręcz recenzje o nim. A na nim zależy mi najbardziej, bo później będzie związany z  moją specjalizacją. Nic tam mnie nie nauczą, a będę przede wszystkim "ofiarą" tam. Szef, który znęca się psychicznie i w sposób grubiański obraża przy pacjentach czy innych lekarzach, gdzie pyta i wyśmiewa... to będzie istna dla mnie katastrofa. Bo ja będę to bardzo przeżywać... Każdy , kto już miał mówił, mi, że na pewno nie powinnam przejmować się. Łatwo powiedzieć.
Szkoda, że tyle stresów podczas tego stażu mam, bo tak to byłby naprawdę piękny czas.Tak jak to mają moi znajomi w Łodzi....
Tęskno i smutno. A pogoda .... szkoda słów.
Trzymajcie kciuki za jutrzejszy dzień w pracy. Pewnie i tak zrobię z siebie idiotkę. Ale i może nie będzie aż tak źle???
Żebym miała wywalone, jak niektórzy...

Cóż, pozostawiam w modlitwie dziś swoje troski. Jedyna nadzieja. A warto choć ja mieć.
 


wtorek, 23 czerwca 2015

W poszukiwaniu pracy. Dzień szósty.

Dzień szósty: Poniedziałek.

W poniedziałek pojechałam do ostatniego szpitala. I bang! Jest strzał. Od ręki bez zbędnych precedensów, dostałam zgodę xD Doktor przedstawił mnie innym lekarzom, uśmiechnięci, zadowoleni, większość młodych (szok?!). Następnie szybki podjazd do dyrekcji i czekam do czwartku, gdzie odbieram pełną zgodę.
Uff, ulga.
Ponieważ mam teraz "wolne". Oczywiście nieoficjalne, gdzie każdy tak robi, podczas tego, a nie innego stażu. Został mi tydzień odpoczynku. Mam nadzieję, że nikt nie przyczepi się czy nie zorientuje się, by nie było problemów. I oczywiście, że mam wyrzuty sumienia, ale z drugiej strony... nawet nie zdajecie sobie sprawy jak ludzie kombinują na stażu! Robią po dwa oddziały na raz, skracają, czy robią wolne,kiedy chcą. Tylko ja taki mosiek, który w większości stara się. A potem stresuje, żeby czasem coś nie wyszło, czy nie doniósł ( a już taką jedną lizidupę mamy,co donosi).
Ale oczywiście nie obeszło się bez problemów- dzwoni do mnie jedna z dziewczyn, żebym za nią odbębniła pewną rzecz w pracy, gdzie ona w tym czasie, pojedzie sobie na wakacje! Żeby druga dziewczyna, nie zostawała sama na oddziale, z taką masa pracy... (przepraszam bardzo- każdy przez to przechodził). Jeleniem nie jestem i wiedziałam, o co chodzi. Wycwaniłam się, po ściemniałam trochę :P  Czemu, one mają mieć wolne i miały tak samo jak ja teraz, a ja mam za kogoś pracować? No bez jaj!
Zirytowało mnie to lekko. Tak to jest, dać się owinąć i powiedzieć słowo za dużo o swoim czasie.
Mnie ten czas, był potrzebny własnie na zgody i na naukę. Reszta, ma później albo wolne, (bo lekkie staże, gdzie nie muszą chodzić lub wcześniej ich będą zwalniać) albo już tylko luźne oddziały. Dużo osób wtedy będzie załatwiać sobie to , co ja teraz. A przede mną najdłuższy staż na oddziale i zero luzów, czy wcześniejszego kończenia z szefem psychopatą...
I tak stresuję się, by to czasem nie wyszło u koordynatorki. Więc ciiii.
Ja i tak naprawdę skrupulatnie podchodzę do obowiązków. Z innych placówek, to wogóle nie chodzą. Taki hive life.
Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze w przyszłym tygodniu na nowym oddziale, nikt nic nie będzie podejrzewać ani nie zorientuje się. Póki, co i tak stresuje się tym każdego dnia. Ale taki teraz mam staż, że nawet gdybym chciała chodzić, to nie da się. Swoje odrobiłam w tamtym tygodniu. Więc wina szpitala układającego plan stażu.
Ja tymczasem wracam do nauki...

P.S Mam problemy ze snem. A raczej cierpię na bezsenność, a później chroniczne zmęczenie i trudności z koncentracją. I nie wiem co robić. Dolegliwości już mam od jakiś 3-4 tygodni. Idzie oszalec. :(

niedziela, 21 czerwca 2015

W poszukiwaniu pracy. Dzień piąty.

Dzień piąty. Piątek.

I tak minął mi tydzień- pełen nerwów i stresów. I spania. Zamiast nauki. Może nie mogłam skupić się przez te kłopoty? A może jeszcze inne problemy mnie męczą? Zdecydowanie i niestety tak.
Nie wiem czemu, ale ostatnimi czasy strasznie przejmuje się tym wszystkim. W wielu aspektach jest to zdecydowanie niepotrzebne, bo i tak nie mam na to wpływu. Ale siedzi wewnętrznie.

W piątek, postanowiłam ostatni raz zadzwonić do ostatniego szpitala. Dodzwoniłam się. Jutro w poniedziałek jadę na ostatnia wycieczkę, by ustalić szczegóły i dowiedzieć się czegoś.
Resztę dnie spędziłam niby na nauce, ale i tak jakoś nijako.
Wróciłam wieczorkiem do domu. I tak spędziłam weekend z M. w moim domku, ucząc się, wygłupiając i będąc ze znajomymi na kręglach.
Niestety wszystko co, dobre ma swój czas. Obowiązki wzywają. Jutro ruszam dalej po zgody. Mam nadzieję, że tym razem otrzymam na piśmie.
Oprócz tego muszę u siebie w jednostce załatwić dyskretnie inne problemy.
A i niepokoi mnie problem natury kobiecej, a raczej jego brak.... Dawno takiego opóźnienia nie było. Może przez stresy właśnie...
Tak więc, wiele przede mną. I wiele za mną.

Rok temu o tej porze, szłam spać, by wstać na ostatni mój egzamin na studiach. Pamiętam go dokładnie. Pamiętam ten dzień. I tą radość. I wtedy zastanawiałam się, co będzie za rok.
Teraz myślę, jak to będzie za kolejny rok.

Za bardzo tym wszystkim stresuję się niepotrzebnie. Sama nie wiem, jak temu zaradzić.
To wewnętrznie wyniszcza, właśnie tak, że w pewnym momencie jestem bardziej zmęczona, mimo wypoczynku i bez większej aktywności syzyfowej.
Do niczego dobrego to nie prowadzi, a jedynie wyniszczenia. Ja to wiem, ale mój organizm nie, a tym bardziej mózg.

Mózgu turn off sometime...

cdn.


czwartek, 18 czerwca 2015

W poszukiwaniu pracy. Dzień 3 i 4.

Dzień trzeci: Środa.

W środę znów wydzwaniałam cały dzień. Postanowiłam odpocząć w środę , pouczyć się i poczekać na wiadomości ze szpitali.
Dodzwoniłam się do jednego ze szpitali. Co za radość i ulga. Okazało się, że mają miejsca i są chętni. Ordynator jest w stanie mi wyrazić zgodę. Umówiliśmy się na czwartek po 14.
Jednak jakoś tak czuję, że to za dużo szczęście... Poczekajmy.
Oddzwonili mi ze szpitala, gdzie zostawiłam CV. Nie ma miejsc. (Mimo, że widnieje, że placówka ma miejsca wolne). Pewnie tak to tylko pupilkowie i usytuowane osoby dostają się, po znajomości. Po samym mnie potraktowaniu, wiedziałam, że ani nie ma szans, a nawet i dobrze, bo widać, że mają wysokie mniemanie i jeszcze wyższe kompetencje co do pracowników. Może po prostu bym nie podołała...
(Ogólnie czy gdziekolwiek podołam??)
W inne placówki nie dodzwoniłam się.

Dzień czwarty: Czwartek.

Udałam się na spotkanie. Strasznie zestresowana, a jednocześnie z nadzieją.
Ordynator śmiał się ze mnie, że chce na geriatrię. Czym mnie lekko zdziwił. Rozmowa była w dyżurce lekarskiej przy innych lekarzach. Kadra raczej młoda, albo specjalizująca się, albo zaraz po specjalizacji.
Chwila rozmowy, chwila pytań dlaczego chce, czemu tu etc. Pytanie o zgodę, otrzymałam informację, że za wcześnie, że póki się nie dostanę. Że miejsca niby będą, że nikt nie chce na geriatrię... Tak z jednej strony oki,  z innej nie zbyt zachęcająco. Wręcz dziwnie?
Tak naprawdę nie wiem na czym stanęło. Niby że jest miejsce i może na mnie czekać. Niby tak, niby nie...
Nie wiem.
Patrząc na znajomych ze stażu, mają zgody niektórzy z nich. Sama nie wiem.
Póki co , mam lekki niesmak. Mam chwilę zwątpienia. Nie wiem co myśleć?
Mam ochotę to wszystko rzucić i uciec. W dupie mieć takie stresy i nerwy. Na kij mi to....
Czarne myśli kłębią się...
Jutro ostatni dzień próbuje. Pojadę do ostatniego szpitala popytać już teraz, bo na nic innego nie liczę. Dowiedzieć się czy są miejsca na jesień.
I kończę. Nie szukam.
Choc Mama , twierdzi, bym szukała jeszcze na internie i jeździła. Ja mam dość.
Każdy z pacjentów narzeka na służbę zdrowia. Ale to samo ma służba zdrowia, która narzeka na samą siebie. Bo wśród niej jest największy chory system wewnętrzny. A jeśli organizacja wewnętrzna jest "chora" to niestety rozprzestrzenia się to na wszystkie pozostałe jednostki tego.
Skoro ja jestem niezadowolona jako młody lekarz, młoda osoba, to co dopiero pacjent???

Przykre te paradoksy. Przykra chora rzeczywistość. Przykre, że tyle pracy, ciężkiej, idzie  w 80% na marne.
I z każdym kolejnym dniem, zdaje sobie sprawę, że cała ta medycyna , nic nie była warta....
A na pewno nie tyle zdrowia.


środa, 17 czerwca 2015

W poszukiwaniu pracy. Dzień po dniu.

Mam 2 tygodnie, na zdobycie zgód na odbywanie rezydentury.
Pokrótce wygląda to następująco...
1.Stwierdzasz jaką specjalizacje chciałbyś realizować.
2. Jeżeli wiesz jaką, sprawdzasz ile miejsc rezydenckich  z danej dziedziny wydał MZ (we wrześniu są podawane liczby miejsc na rezydentury).
3. Określasz czy będzie dużo miejsc czy nie i jakie punkty progowe potrzeba, aby dostać się na rezydenturę.
(Wydaje to Urząd Wojewódzki, próbujesz zorientować się po wcześniejszych latach)
4. Szukasz placówek , szpitali , które posiadają dane akredytację na odbywanie rezydentury (w MZ, Szpital musi złożyć wnioski o akredytację szkoleniową- statystyki pokazują ile jest miejsc i ile jest wolnych miejsc! A to ogromna różnica). Wybierasz województwo, bo możesz tylko w jednym w Polsce ubiegać się.
5.Dzwonisz po szpitalach. Próbujesz rozmawiać z Ordynatorami...(Liczba wolnych miejsc w szpitalu, nie oznacza, że faktycznie one są, ponieważ nie zdarza się, by przyjmowano np. 5 osób co roku, tylko 1 czy dwie na 5 lat )
6. Uzyskujesz zgodę. Udajesz się do kadr i uzyskujesz zgodę od Dyrekcji.
7. Zapisujesz się na LEK. Próbujesz poprawić wyniki.
8. Do końca września rejestrujesz się i wybierasz UWAGA! Tylko 1 specjalizację w całej Polsce, w jednym województwie. Jeśli dostaniesz się, a nie znajdziesz szpitala z akredytacją- przepada Ci szansa raz na zawsze.(wg prawa jakie weszło w życie od 1 stycznia 2015r.). Nie możesz zmienić specjalizacji.
Możesz ubiegać się o specjalizację w innym trybie: w tzw. pozarezydenckim. Polega on na tym, że możesz dostać etat (hehehehe- obecnie niemożliwe ) inna możliwości? Wolontariat przez 5-6-7 lat- ot tak, na to bardzo chętnie przyjmą każdego. A ty żyj w wieku 30 lat z rodziców kieszonkowego, albo męża i tyraj za darmo. :] Jest jeszcze możliwość z doktoratu, jeśli dana placówka ma studentów, wówczas możesz otrzymać stypendium ok . 700 zł.
9.Jeszcze oczywiście formalności w Izbach Lekarskich, podpisy z ukończenia stażu i inne dokumenty składasz , by otrzymać PWZ.
10. Kiedy dopełnisz wszelkich formalności , zmieścisz się czasowo etc. Czekasz na cud!
11. Listy dostania się są w listopadzie w połowie, lub z początku.
12. Jeśli udało się .... biegiem do szpitala czy urzędów - dokończyc formalności
13. Jesli nie- to sama nie wiem....
14. Możliwe że koniec?

Tak oto pokrótce wyglądają etapy szukania pracy jako lekarz.
Oczywiście jako lekarz, zawsze możesz pracowac te kilka godzin tygodniowo w POZ, czy nocnych pomocach doraznych- oczywiście, że chcą. Tylko albo nie ciebie, albo ciebie, tylko liczysz się z tym, że będziesz nijakim lekarzem, bez specjalizacji... Tego nikt nie chce. Bo to taka tułaczka, wręcz bym nazwała to metaforycznie "lekarskim zesłaniem".

Opiszę dzień do dniu poszukiwania mojej pracy:

Dzień Pierwszy: Poniedziałek.

Po nieprzespanej nocy z powodu nerwów, obudziłam się rano. Po lekkim orzeźwieniu prysznicem, rozpoczęłam telefoniczną walkę. Dzień wcześniej ustaliłam sobie gadkę, znalazłam szpitale i akredytacje  z wolnymi miejscami. Napisałam CV.
Wybrałam 3 szpitale, by na nich skupic swoją uwagę. Myślę sobie: "jeśli chociażbym dostała zgody z 2 z nich- to rewelacja! Przecież potrzeba geriatrów, uda się".
 I tak dzwoniłam cały dzień, co 15-20 min. Nigdzie nie dodzwaniałam się. O przepraszam, w jedno miejsce- do dyżurki lekarskiej, gdzie na pytanie czy jest Ordynator- otrzymałam odpowiedz "NIE".
Po południu udałam się do pracy. Wróciłam wieczorem. Wykończona psychicznie i fizycznie.
Czuję się tak źle , jak na 5 roku, kiedy ten asystent nie chciał mnie przepuścić, a potem u Profesora wszystko odpowiedziałam bezbłędnie i dostałam 4 , bo ze względu na słabą ocenę z praktycznego:)

Dzień Drugi: Wtorek.

We wtorek postanowiłam osobiście wybrać się do jednego ze szpitali, skoro dodzwonić się nie mogę.
Pojechałam i dotarłam. Elegancko ubrana, z CV i zgodami. Szpital ten miał największą liczbę wolnych miejsc (7 wolnych z 21 jakie przyznano mu, 2 osoby dostały się na rezydenturę, 6 w ramach stopnia II, a 2 w trybie pozarezydenckim, więc może szansa jest...). Podeszłam do recepcji, gdzie z idealnie wyprasowanym fartuchu, nienagannie wyprostowanymi plecami i pod krawatem, siedział recepcjonista. Poinformowałam o co mi chodzi, on zadzwonił do Ordynatora. Ordynator w ciągu 10 sek zbył mnie telefonicznie. Miałam udać się do kadr i popytać. I tak zrobiłam. Tam otrzymałam wiadomość, że mam udać się do sekretariatu i umówić się na spotkanie z dyrekcją. I tak znów powróciłam do recepcji. Poczekałam na sekretarkę, poinformowałam o co chodzi, zostawiłam CV. Sekretarka raczej negatywnie , ale miło, że liczba wolnych miejsc wyczerpała się, ale oddzwoni do mnie, po rozmowie z Dyrekcją.
I tak odeszłam wiedząc, że nie zadzwonią, bo nie mają miejsc.

Szkoda, tylko, że ciągle trąbią w WOŚP, że brakuje geriatrów etc etc....

Dzień trzeci: Środa.
 cdn.....

wtorek, 9 czerwca 2015

Dzień jak co dzień.

Już mija jeden z ostatnich i "podobno" strasznie pracowitych oddziałów. 
Cóż... dementuje plotki. Robię swoje. Wypisy, recepty, blok i przyjęcia. Owszem jest nas trójka, może przez to idzie nam sprawnie. Jednak gdyby była nas dwójka, też by poszło. 
Plotki na temat "zesrania" się od pracy- czysta głupota. Nie takich straszny diabeł, jak go malują... Uważam, za mocno, ale to mocno przesadzone. Owszem nurtujące i drażniące jest często brak organizacji i spychologia. Jednak jakoś idzie. Czy polubili mnie? Chyba tak sobie. Jednak nie odnoszę wrażenie, żeby też nie lubili.  
Męczy mnie tam jedna osoba, która z jednej strony pomaga, mówi co jest źle w wypisie i każde poprawiać. Jednak przy tym strasznie krzyczy na nas, unosi się, powtarza, że ma depresje i nie chce jej się nic, a już na pewno pracować. I inne nieraz epitety lecące, często bezsensowne. Jak np. o godzinie 11 chce, żeby wypisy i przyjęcia już dawno były zrobione. A tu ani miejsca nie ma gdzie zrobić przyjęcie, ani też sami pacjenci jeszcze nie są przyjęci przez pielęgniarkę na oddział. I krzyk niepotrzebny. A my i tak potem do 13, a nawet nie, mamy zrobione przyjęcia. Ale i ta sama osobowa, jako jedyna wypuszcza nas wcześniej, jeśli wszystko zrobimy. Ogólnie jak dla mnie ten lekarz, ma dwubiegunówkę- raz furia i mania , a raz depresja.
Owszem jestem zmęczona, ale już wolę taką formę pracy,a niżeli chodzenie i pałętanie się bez celu, jako piąte koło u wozu.
Najgorsze to, że za tydzień idę na poszukiwania pracy. Nie wiem gdzie , ani na co.... No, może ogólne mam wyobrażenie. Ale tak straszliwie obawiam się tych rozmów...Tego, że nikt mnie nie będzie chcieć na rezydenturę, że już pozajmowane miejsca , że atmosfera będzie tragiczna. A przede wszystkim tego, że moja wiedza nie jest najlepsza, że ciągle uważam, że nie mam aż takich kompetencji, że ciągle coś....

Tak strasznie obawiam się .... 

środa, 29 kwietnia 2015

Ile kosztuje lekarz?


Ile kosztuje lekarz?
Oto cena:

Patrz rysunek i podliczyć można :)



+ 12 lat nauki od liceum i studia i praktyk (świątek piątek czy wakacje) + staż i dalsza nauka do specjalizacji, a po też przecież na bieżąco trzeba być:)
+ nie dodam ceny, bo i tak nie zliczę , za wszystkie kserówki, notatki, giełdy i zakupione książki. Na 5 roku co najmniej miałam biblioteczkę za kilka tysięcy. Ale ciii,  bo jeszcze złodziej mnie okradnie...
+ wiele ominiętych imprez, zabaw, randek etc etc.
+stresy ciągłe- jak nie kolokwia, to egzaminy, to staż, to LEK, to praca...
+niepewna praca.

Fajnie nie??
Czy więc warto???


Dziś nie wiem. Okaże się.

wtorek, 21 kwietnia 2015

Z moim wykształceniem...

"Z moim wykształceniem, nie ma pracy dla ludzi w tym kraju"- wielokrotnie powtarzane stwierdzenie Ferdynanda Kiepskiego. I choć ironiczne, prawda często bywa brutalna. Tyle tylko, że  w obecnym czasie, z wykształceniem, faktycznie pracy nie ma. A posiadają ją Ci co mają albo własną działalność, albo wiele kursów zawodowych.
Bo w zawodzie moim, jako Młody Lekarz, nie ma  pracy. I nie żartuje. Możecie nie wierzyć, ale tak jest.
Czasem praca się znajdzie- ale jakże dumnie jest pracować przez wiele lat za darmo w systemie dumno brzmiącym słówku "wolontariacie". Bo przecież "Służba" Zdrowia, to służba- jak mawiają wielcy i ustatkowani "Panowie". Przecież po to, żeby za darmo jak przykładna klasa robotnicza, uczyłeś się po nocach i rezygnowałeś z przyjemności przez 7 czy 12 lat. Ku chwale Ojczyzny i za darmo. Bo przecież po tych 5-6 latach, kiedy to rodzice w wieku trzydziestu kilku czy współmałżonek (jeśli takowego dorobisz się w czasie- bo wiadomo z czasem różnie jest), będzie was utrzymywać. To po tych 5-6 latach i zdaniu egzaminu specjalizacyjnego (oczywiście składającego się z kilku części ) może , ale to MOŻE zaczniesz zarabiać godziwe pieniążki. Oczywiście wtedy, gdy faktycznie z 7 dni w tygodniu nie będzie Cię w domu przez 6.
Póki co, moim zmartwieniem na dzień dzisiejszy jest - dostanie się na rezydenturę, a wcześniej pójście na rozmowy kwalifikacyjne ( a raczej umawianie się na nie, upraszanie się o możliwość odbywania w szpitalu, który możliwe, że będzie mieć możliwość otwarcia tam specjalizacji) i zdobyciu tych w kilku miejscach możliwej pracy.... W kilku, bo czasem może okazać się, że jednak znalazł ktoś się inny na twe miejsce.
Co więcej sama nie wiem, jak rozpocząć taką rozmowę lub na nią umówić się z Ordynatorem. Na co - moje odwieczne pytanie i jak???
Nurtuje się i zamartwiam, bo czas leci, a to trzeba jakoś załatwić w czerwcu/lipcu najpóźniej.
Ofert nigdzie nie ma i nie będzie. Znajomości żądnych. Nikt nie chce mnie nigdzie pokierowac. Nigdzie ze staży nie chcą. Tam gdzie miałam nawet jakiś cień pytania o pracę- gdybyście tylko widzieli ich miny! Gdyby dało się zabijać ze wzroku, byłabym już spalona żywcem na stosie w wielkich męczarniach. Nie ma pracy.
Kurwa, wjebałam się w niezłe gówno.
Bo miałam ambicje, bo miałam chęci, bo miałam powołanie. MIAŁAM- tak dobrze czytanie, że jest to czas przeszły. Niestety. Gdybym cofnęła się w czasie - to nie wiem czy bym jeszcze raz, wiedząc jak to będzie podjęła się wyzwania. Nie wiem co bym robiła, ale na pewno nie poszła w taką pracę.
W pracę, gdzie jesteś gnojony. Niszczony. Gdzie nikt nie szanuje Cię- od przełożonego, po kolegów, jak i inny personel czy pacjentów.
Jesteś jak Titanic, podczas pierwszego rejsu.
Toniesz, bez względu na wszystko.

I chyba przez to głównie mam takie nastroje jakie mam. Przez to  sypie się mój organizm, nerwy , jak i życie prywatne.

Bo chyba nie jest to praca marzeń- skoro rano wstając myślę: "oby szybko zleciał dzień w pracy", idąc serce mi kołacze, zerkam nerwowo na zegarek myśląc "jeszcze godzinka". Wracając cieszę się, że koniec. A kładąc się spać "jutro kolejny dzień, qwa".

Nie jest lepiej, jest gorzej.

Czy może Św. Józef znajdzie mi pracę? Hmm, myślę, że i nawet sam Najwyższy w naszym kraju rozkłada ręce.....


Jestem Lekarzem, a nikt nie chce mi dac leczyc....


czwartek, 9 kwietnia 2015

Staż podyplomowy.

Staż.
Dla wielu okres najlepszy po studiach. Dla wielu - kasa co miesiąc, mało pracy. Dla innych czas zabawy, za pieniądze. Dla większości czas bezstresowy, beztroski. Dla mnie - czas wyzwań i zmian.
Przeniesienie w nowe miasto i życie tutaj. Czas nauki. Czas przygotowań- do egzaminu, do pracy na Oddziale. Czas zdawania sobie sprawy, jak wiele nie umiem. Czas pokory. Czas stresów. Czas myślenia a tym, co będzie jesienią. Albo czego  nie będzie. Pracy.
Ciągle boję się, że nie podołam, że jestem matoł.
A czas leci. To już 7 miesięcy tu. A ja ? Dalej w tym samym. Wcale nie uważam, bym była mądrzejsza.
Staż.
Tutaj nikt nie chce Cię uczyć. Nawet na studiach bardziej wysilali się, by coś pokazać , powiedzieć. Pytasz się- słyszysz albo szyderczy uśmiech, wzgardę albo migające odpowiedzi, czy "poczytaj sobie". Ciągłe chodzenie za kimś, jak piątek koło u wozy i próba nauki.... Jest to upadlające, jest to męczące. Co by się nie zrobiło- to źle.
"Bądź sobie stażystą, gdzie indziej" - widać to  w oczach większości. "Nie chcemy Cię tu, jeszcze weźmiesz moją pracę , albo tutaj zatrudnisz się"- słychać czasem w myślach osób.
Więc ja chce, nawet chce zostawać dłużej, czy też przychodzić dodatkowe- jednak ciągle słyszę "nie".

Co mnie czeka za niedługo?
Na jesień- muszę złożyć miliony dokumentów. Tysiące podpisów od różnych osób mieć. Złożyć podania o rezydenturę - 1 w tylko jednym województwie i tylko na 1 konkretną specjalizację. Mogę to zrobić w trybie rezydenckim i w trybie poza rezydenckim oraz innym.
Liczbę miejsc rozdziela na jesień Minister Zdrowia i dalej do wiadomości publicznej. Np. liczba łączna w śląskim województwie może wynosic około 200 i w tym wyszczególnione są konkretne np. chirurgia 6, interna 15, pediatria 10, okulistyka 1, dermatologia np. i 0. Tylko tyle może dostac pracę.
Łącznie każdy składa 2 podania - tryb rezydencki i poza rezydencki. Tryb poza rezydencki- to po prostu etat. Inne opcje pracy to: wolontariat (za free przez 5-6 lat), jak i z doktoratu (jeśli ktoś pozwoli Ci, tutaj masz śmieszne stypendia). W trybie  poza rezydenckim- nie przyjmują, a jeśli przyjmą, to niekoniecznie gwarantują ci pracę na okres 5-6 lat, by zakończyć specjalizację. Bywało, że młodych zatrudnionych dyrekcja po roku czy dwóch zwalniała, i będąc wspaniałomyślną- umożliwiała przejście na "wolontariat".
I jeszcze jest możliwośc obecnie "kontraktów" , czyli lekarskich śmieciówek. Tutaj samemu ubezpieczasz się i wszystkie składki samemu odprowadzasz. Ale i sam masz większą odpowiedzialność prawno-cywilną.
Więc jedynym wyjściem i najsłuszniejszym jest - rezydentura, którą przynajmniej na te 5 lat umożliwia Ci państwa i daje stałą (choc niską) ale stałą pensję i masz gwarancję na te 5-6 lat pracy.
Żeby dostac się musisz dobrze zdac Lekarski Egzamin Końcowy. Następnie kwalifikacje. Ale to nie koniec. Mimo dostania się na rezydenturę, brakuje Ci szpitala, który na takową przyjmie cię. Placówki starają się o akredytację. Czyli miejsca szkoleniowe. Liczba oczywiście ograniczona, albo często przesadzona. Bywa, że dany szpital ma np. 6 miejsc do pracy w specjalizacji chirurgii. Jednak nie przyjmie aż tylu rezydentów. Przyjmie może jednego, rzadko bierze dwóch. Bo po co im tyle niedoświadczonego personelu?? Co z nimi zrobi?? Nie opłaca to się. Najczęściej przez 5 lat kształci jednego i , gdy jego kadencja kończy się, bierze kogoś innego. Więc co zrobić, by dostać się do pracy? Po prostu, podobno biegniesz i przy odrobinie szczęścia, Dyrekcja i Ordynator wydaje Ci zgodę na możliwość pracy u nich. Jedyni mówią, że od wakacji chodzą i szukają zgody. Robią to po kilku miejscach, i blokują, kolejne osoby. Bo przyszły np. w lipcu czy czerwcu,a  ty w sierpniu.
Tak więc. jak widzicie od otrzymania pracy po stażu podyplomowym potrzeba - zdać LEK na ponad 75% , otrzymać zgodę od Dyrektora i od Ordynatora w placówce akredytacyjnej na odbywanie rezydentury, zakwalifikować się do rezydentury (zależy liczba miejsc od MZ), oczywiście ukończyc staż podyplomowy, otrzymac zgody i Prawo Wykonywania zawodu i jak już to uda się- idziesz do pracy , jako lekarz. I tu już dalej zależy od przełożonych i starszych kolegów- albo Cię będą nienawidzić i traktowac jak debila, albo będą wporządku. Najczęściej jest takowy podział. Potem dostajesz program specjalizacyjny i musisz , w każdym roku wyrobic się z kursami, stażami zewnętrznymi i wykładami. Oczywiście, nie wszytsko tak pięknie wyglac - miejsc wszędzie brakuje. Ale o tym w kolejnym poście.

Mam nadzieję, że przybliżyłam wam, jak moje życie po studiach wygląda. Studia, owszem masę stresów było, ale było życie było zoorganizowane- od  zajęc po kolowkium czy egzaminy. Po studiach - nie wiesz nic, za wszytsko odpowiadasz, i modlisz się o pracę. Mam tak naprawdę jeszcze większe stresy.